poniedziałek, 10 lutego 2014

Dużo się działo

Od czego zacząć? Niemało się ostatnio dzieje w mojej amerykańskiej rzeczywistości. Styczeń wydawał się tak długi, ale zanim zdążyłam o tym pomyśleć, zaczął się nowy miesiąc. Znajduję się obecnie w bardzo nieznanym mi stanie spokoju i nie myślę o upływie czasu. Połowa minęła, to prawda, ale doszłam do wniosku, że uznawanie wymiany za najlepszy rok życia może stać się łatwo pomyłką życia... Dlatego po prostu cieszę się każdym przeżyciem tutaj i mam nadzieję, że czeka mnie jeszcze wiele później.
Czasem budzę się i nie wiem do końca, gdzie jestem i co mam robić, wcale nie mam ochoty na szkołę, lekcje, rutynę. Nie da się od tego uciec. Nudzi mi się ostatnio w szkole, wciąż te ich lekcje za długie i bardzo powoli posuwające się do przodu. Jeszcze chyba nie odzwyczaiłam się od szkoły, która jest areną krwawych walk gladiatorów i rozpaczliwym wyścigiem... Nie pomaga mi świadomość, że przecież będę powtarzać ten rok, więc motywacja bardzo cierpi! 
Miłych akcentów jednak nie brakuje - U.S. History zawsze sprawia, że kończę dzień z uśmiechem. Zawsze mamy małą przerwę w nauce w trakcie tygodnia - raz tańczyliśmy charlestona, kiedy indziej oglądaliśmy fragment niemego filmu, w ten piątek zaczęliśmy "King Conga" w wersji jeszcze czarno-białej.


Moje kreatywne pisanie to wciąż świetna przygoda, chociaż bardzo się denerwuję i frustracja mnie zalewa w każdy piątek, kiedy realizujemy nasz "Novel Outlining Project", czyli po prostu planujemy książkę od budowania postaci, fabuły, poprzez streszczenie kolejnych rozdziałów. Moja grupa postanowiła jednak najwyraźniej stworzyć kopię wszystkich książek i filmów, które kiedykolwiek powstały. Zupełnie nie reaguje na moje błagalnie o pogłębienie fabuły i może zmianę choć odrobinkę głównego bohatera, który obecnie ma na imię Beau (???!!!) i jest mało inteligentnym, acz atrakcyjnym skaterem (i ma na imię Beau?!). Jego życie, jak rownież cała książka, nie ma większego sensu i znaczenia. Ma romans z inteligentną dziewczyną (niesprawiedliwe?), może nie umrze po pierwszych pięciu stronach ze swoją supermocą. Ech. 
Za to nauczycielka i atmosfera zajęć rekompensuje moje cotygodniowe batalie. W piątek prezentowała nam przebijanie "niewidomej high-five", było to prześmieszne ;-)
Szkolną monotonię ostatnio urozmaicały mi niesamowite weekendy! Tydzień temu odbywały się całodniowe zawody i po długim kibicowaniu zorganizowałam Senior Sleepover dla koleżanek z tej zaszczytnej, ostatniej  klasy. Nie wytrwałyśmy może długo bez snu po wyczerpującym dniu, ale było niesamowicie fajnie, porozmawiałyśmy o naszym całym ostatnim sezonie pływackim, obejrzałyśmy słynny tutaj film "Pitch perfect" ( który wszyscy znają na pamięć, oprócz mnie rzecz jasna) i zjadłyśmy tonę pizzy.


Następnego dnia również była pizza, czyli najbardziej amerykańskie danie świata (chyba nigdy nie spłacą tego długu Włochom, przyjęcie bez pizzy nie istnieje...). Tym razem była dobra, domowa, w bardzo zresztą wyjątkowym domu mojej koleżanki Maclaine.
 Ostatnia niedziela, więc Super Bowl Party!  




Moje pożegnanie z footballem. Nigdy więcej, Alleluja! 


Maclaine jest moją ulubioną osobą w kukurydzianej świecie, w tamtym roku była na wymianie w Tajlandii, jej cała rodzina żyje światem wymieńców - mama jest prezydentem klubu Rotary tutaj, jeden z braci był dwa lata temu w Argentynie, drugi za rok jedzie do Włoch. Mają międzynarodową tablicę , gdzie wpisują się ludzie z zagranicy i ja też umieściłam biało-pomarańczową flagę. Czerwony się skończył.


Z Maclaine mogę rozmawiać godzinami i słuchać niekończących się opowieści o jej niezwykłych przeżyciach.
 Na Super Bowl zaproszonych było sporo seniors, wszyscy ścisnęliśmy się na kanapie i w okolicach, oglądając jeden  z najgorszych meczów w historii. Ja, jako kibic USA byłam jednak bardzo zadowolona z wyniku i szczerze powiedziawszy nie pamiętam do końca sportowej strony tego wydarzenia... Wszyscy za to oglądali tak znane reklamy i graliśmy w grę, starając się zgadnąć, co będzie reklamowane w pierwszych sekundach jej wyświetlenia.
Myślę, że byłam jedną z tego marnego 1% populacji, który obejrzał nawet wręczenie nagród. Newtonowie poszli spać po 1/4 gry, bo jak nie grają dobrze, to nie ma zabawy (tak samo wychodzą na przykład z koszykówki w szkole)... A ja się bawiłam doskonale i dziękowałam Bogu, że nie musiałam zostac z nimi w domu.
Te ekscesy odespałam dopiero w środę, mieliśmy znów najwspanialszy na swiecie snowday. Ach. Och. Dzięki ci śnieżna Indiano i zimo stulecia! Na razie mieliśmy tylko dwa pełne tygodnie szkoły. Czyż nie jest to wielki dar losu? I owszem, i owszem... Więc miałam czas na zrobienie sobie pysznych cukini na lunch i chwilkę odpoczynku.
Mieliśmy również Sectionals dinner z całą drużyną przed tym wielkim pływackim wydarzeniem. 


A ten weekend? Znów emocjonujący! I to jak! Wczoraj pojechałam na Sectionals, czyli ostatnie zawody. Niestety, nie mogłam kibicować przy basenie, ale na ławeczkach dla rodziców, bo nie byłam ani rezerwowym, ani, tym bardziej, pływaniem, ale dałam radę i wytrwałam samotnie. Nasza trenerka otrzymała tytuł trenera sezonu w głosowaniu innych trenerów z naszego okręgu. Był fantastyczny sezon dla naszej prowincjonalnej szkoły z mizernym basenem i na zawodach zajęliśmy drugie miejsce, co jest ogromnym osiągnięciem! 

Tu zdjęcie z rozgrzewki. I tak, owszem, dziewczyny maja na sobie rajstopy! To taki pływacki sekret, ale od długiego czasu  nie goliły nóg i to uczucie niesamowitej szybkości, która podobno otrzymuje się po pozbycie się futerka zachowują na wielki wyścig...

Przez całą dwugodzinną drogę na przedmieścia Indianapolis przeglądałyśmy z dziewczynami magazyny z sukienkami na prom, który zbliża się wielkimi krokami.

Ja z wielkimi oczami słuchałam, jak każda z seniors została zaproszona na ten wielki bal i jeszcze tysiąc opowieści o znajomych i znajomych znajomych, którzy mieli znajomych. Motyla noga, to niemal jak zaręczyny! Albo nawet wiele więcej... Bal zbliża się wielkimi krokami i ekscytacja rośnie! A ja chyba znalazłam sukienkę, ale o tym za momencik! 
A potem znów czas pizzy, czyli drużynowe sleepover! Tym razem nie w grupie sześciu, a trzydziestu, ale było równie wspaniale! Nie znajdzie się  w szkole druga taka drużyna jak pływacy.

 Tyle czasu spędziłyśmy razem i tak wiele wysiłku musiałysmy włożyć w przetrwanie tego długiego sezonu, że po prostu nie mogłyśmy się nie zbliżyć. Cóż, druga sprawa, żetrudno się pokłocić na basenie - kiedy ktoś doprowadza cię do szaleństwa pozostaje stłuc wodę na kwaśne jabłko i przeklinać bąbelkami. 
A wszystkie rownież dobrze znamy uczucie wypełniania okularów łzami po trudnym dniu i w trakcie wyczerpujących ćwiczeń. 
Niezwykle łatwo jest nam razem spędzać czas, choćby leżąc w gigantycznym stosie kończyn, kocyków, puchatych skarpet i mokrych włosów i oglądając igrzyska olimpijskie. Jedna z dziewczyn przyniosła stos sukienek, które dostała od kuzynek i cała drużyna, łącznie z trenerką, która wstąpiła na chwilkę, usadowiła się na kanapie i krytycznie oceniła każdą kreację. Modelkami byłyśmy ja, Lizza z Niemiec i jeszcze jedna dziewczyna zaproszona przez starszego kolegę. Otrzymałam pełną akceptację całej grupy i jedną z sukienek, ciemnofioletowe cudo, przynioslam dziś do domu. Kamień spadł mi z serca, że mam jakiś plan zapasowy! 


Wszystkie dziewczyny czekały na północ, kiedy nasza gospodyni rozdała łyżki i przyniosła pojemnik z surowym ciatem na ciasteczka. Bardzo amerykański przysmak, niby specjalny przepis bez jajek, żeby można było jeść je bez pieczenia (o mące jakoś nikt nie pomyślał). Wszystkie otrzymały równą porcję, ja spróbowałam i ukradkiem pozbyłam się mojej słodkiej cukrowej masy (fuj!). Był to jednak moment pełen powagi i namaszczenia. Ile im zajęło wymyślanie, jak to równo podzielić i co zrobić z dokładkami... 


Ja zajęłam się popcornem z białą czekoladą i orzeszkami... Jej, dobre to było! 
Nie wiem, kiedy poszłam spać, stawiam na 4:00. Szczęściara ze mnie, zasnęłam na kanapie przysłuchując się rozmowom. Kiedy się obudziłam wszyscy już spali, więc nie uznałam za konieczne dołączenie do leżących na dywanie, wyjęłam mój kocyk i z ulgą pozostałym na miękkich poduchach do rana. Ha! 
I cóż, przyszło mi rano wrócić do pustego domu, odpocząć i połączyć się z Polską. Sezon oficjalnie zakończy się po senior night w ten wtorek. Do tego czasu jest oficjalny zakaz posumowań i rozmawiania o jego końcu. Wszyscy nagle chcą, aby trwał jak najdłużej. 
Ja nie pływam od trzech tygodni i jestem już na kolejnym antybiotyku, który wygląda dość przerażająco. 

Mój palec przeszedł małą operację, ale choć paznokieć mam w stanie szczątkowych i tak nie wyzbył się zamiłowania do rebelii i zaprzyjaźnił się z kolejną infekcją. 



Więc posłusznie nie pływam, nie biegam, wypoczywam i ach, jak mi z tym dobrze! Za trzy tygodnie zaczynam Track. Jestem wariatem kompletnym. Ja, człowiek, który ze sportami miał zawsze tyle wspólnego, że wiecej kalorii spalał na myśleniu niż ruszaniu się. Ale to Ameryka i taka kultura. No i nie ma nic innego do robienia po lekcjach. Na razie jest musical i świetnie się bawię śpiewając. No, tańcząc też, ale różnie bywa z tymi układami... Pełnia szczęścia jest może przez pierwsze 10 minut. Bo przez dwie godziny ćwiczyć minutową choreografię i jeszcze wychodzić na scenę zawsze profesjonalnie i z szerokim uśmiechem... czasem nie jest łatwo!


I w przeciwieństwie do basenu, ludzie są na wyciągnięcie ręki. Czy też pięści. (Ale ja nie mam problemów z agresją, spokojnie
! Zawsze z chwilową irytacją szybko sobie radzę ;-) ) .


Marta