sobota, 26 kwietnia 2014
Wielkanoc
sobota, 19 kwietnia 2014
Biegnąc do przodu
Oj wiem, wiem – obiecałam opis promu, a tu nic się nie pojawia. I tak w ogóle to... Nic się nie pojawia. Tak, nagły brak motywacji do pisania jest chorobą bardzo powszechną wśród bloggerów przy niewielkiej ilości czasu. Ale patrząc na to naprawdę obiektywnie, któż walcząc o przetrwanie trzyma w ręku pióro?
Wiele dzieje się w moim amerykańskim życiu, albo przynajmniej tak się wydaje. Ja, człowiek absolutnie szalony, zostałam przecież pełnowymiarowym sportowcem. Już wyczuwam wasze rozczarowanie. „Wiele się dzieje”, oznacza, że biegam, jem i śpię. Fascynująca opowieść?
Kropki jednak jeszcze nie stawiam, opowiem odrobinkę o mojej obecnej codzienności. Już słyszę okrzyki pełne trwogi, bo czuć w powietrzu słynny Strumień Świadomości... Och! Ratunku!
Zaczynamy.
Punkt pierwszy, czyli refleksja nad datą w kalendarzu. W tym dziwacznym, amerykańskim (myślałby kto,że się przyzwyczaję...W życiu!) - 4/19/2014. Mój bilet do Polski mam na 23 czerwca. Kontynuując odliczanie, zostało niewiele ponad miesiąc do końca szkoły i kilka dni więcej do graduation. Trochę straszne, ale również ekscytujące. Nie chcę myśleć o końcu moje przygody, tym, że ten etap zamknie się raz na zawsze i nic już nie będę mogła dopisać do listy „zrobione w USA”. Wrócę do codzienności, by zacząć tam życie znów trochę od nowa, bo nie jestem już ani trochę tą samą Martą, która stała kilka miesięcy temu na lotnisku. Tęskno już za rodziną, Wrocławiem, przyjaciółmi i kotami. Czuję się powoli coraz bardziej gotowa do powrotu.
Może szczególnie przy szalonym planie tygodnia Newtonów, którzy są trenerami w Middle School (golfa), pozaszkolnym klubie piłki nożnej, dzieci młodsze grają w baseball i soccer i golfa, Jack jest kapitanem szkolnej drużyny tegóż sportu, wymagającego wyprasowanych spodni i koszulek polo. Jak możecie się domyślić, ogólnie trochę mało się spotykamy!
Szkoła... trochę nudzi. Kropka. Choć wciąż lubię Creative Writing. Zaczęliśmy poezję. Okazuje się, że nie napotkałam z nią tylu oczekiwanych problemów – kto by się martwił o przecinki, czasy, gramatykę! To sama kreatywność. Tworzę wiersze błyskawicznie, lubując się w białych i dosyć... artystycznych haha. To naprawdę spora przyjemność i kolekcjonuję utwory, z których jestem bardzo dumna. A nasza nauczycielka tryumfuje w tym roku i właśnie dostała tytuł nauczyciela roku naszego dystryktu, co jest wielkim osiągnięciem!
A co po szkole, co po szkole...
Po szkole wkładam moje buty do biegania (Tutaj miejsce na śmiech na widowni. Przecież mieszkam w Ameryce. Oczywiście, że chodzę w butach do biegania cały czas, sportowcem jestem, więc mi wolno) i idę na boisko footballu, które okrążają intensywnie czerwone tory. Pogoda w Indianie jest kapryśna (to nie żart - dziś 20 stopni, we wtorek padał śnieg).
Szególnie dokuczliwy bywa słynny w tym stanie wiatr nie napotykający oporu drzew czy budynków, z którym walka bywa niesamowicie trudna. W poniedziałek było tak zimno, że po powrocie do domu musiałam odczekać kilka minut przed wskoczeniem pod prysznic, bo nie mogłam rozwiązać butów skostniałymi palcami! Czasami musimy więc ćwiczyć w środu i raz wróciłam nawet... Na basen!
To dopiero było! „Biegaliśmy” w specjalnych pasach zamiast pływać. Potem zrozumiałam, dlaczego, kiedy doszło do wielkiego wyzwania - "wyścigu" w sztafetach. Okazuje się, że niektórzy są przekonani, iż zanurzenie głowy w basenie gwarantuje utonięcie na miejscu. Starają się więc płynąć mocząc się jak najmniej. Wygląda to... komicznie. Robienie przewrotu nagle stało się dla mnie świetną zabawą i ileżmi dało satysfakcji! Niesamowicie dziwne!
Track okazał się bardzo wymagającym metalnie doświadczeniem jak na razie. Matka Natura dała mi przystosowanie do biegów długodystansowych, więc kiedy wszyscy kończą po kilkudziesiciu minutach i idą do domu, ja z małą grupą dziewczyn biegam kolejne kółka. I kolejne, i kolejne...
Pierwsze zawody miałam dwa tygodnie temu. Niebo było ciężkie i złowrogie, wydawało się,że zaraz pęknie z głośnym trzaskiem i na ziemię zaczną spadać kawałki ciemnych chmur. Ja umierałam z nerwów i po dwóch okrążeniach rozgrzewki chciałam uciekać do autobusu, choćbym miała zasiąść za kierownicą i zatrzymać się przy oceanie w desperackiej próbie powrotu do mniej usportowionej krainy, gdzie nigdy nie byłam zmuszona do takich tortur...
Na szczęście powstrzymałam się w ostatniej chwili i nie siedzę jeszcze w więzieniu za kradzież żółtego pojazdu. Biegłam trzecia w sztafecie 4X800 i samotnie – 1600 metrów. Na razie tylko dwa wyścigi,bo trener nie chciał informować moich rodziców o konieczności transportu samolotem trumny.
Tak, sztafeta... Czy znacie słynny utwór z „Frozen” - „Let it go”? Tutaj to pierwsze miejsce na liście przebojów. „Let it go, let it go. I can’t hold it anymore” – ten wers rozbrzmiewał w mojej głowie, gdy zaczęła mi ciążyć odpowiedzialność za pałeczkę. Już po pierwszych stu metrach.
Ale biegnę, BIEGNĘ! I modlę się „błagam, stój, nie biegnij, poczekaj”, już niemal na mecie, zupełnie nie zrozumiana przez następną biegaczkę, która oczywiście wyciąga rękę i startuje, kiedy ja usiłuję się pozbyć przeklętego kawałka metalu. Czemuż to? Czemuż? Na szczęście nogi dogoniły numer cztery, zanim ręka wykonała godny podziwu rzut.
Tak, panie i panowie, byłam bliska śmierci. Można powiedzieć, że niemal przeszłam na drugą stronę w ciągu ostatnich tygodni, nie raz i nie dwa. Doświadczyłam równieżodłączenia mózgu od ciała w czasie treningu, kiedy moje nogi przejęły kontrolę, a świat dziwacznie skakał przy każdym kroku, jak w komicznym tańcu. Wiem też, jak wygląda niebo. Zdradzę, że ma wiele wspólnego z pościelą i spokojnym snem. Jedzenie to jego przedsionek.
Powtarzam sobie, że jeszcze miesiąc, miesiąc i sezon będzie dobiegał końca. Jeszcze trochę zawodów i stresów i treningów, oby wiele satysfakcji i siły (mentalnej... Choć odkryłam fantastyczne mięśnie na mojej łydce i spędziłam wspaniałe kilka minut w uniesieniu, próbując przypomnieć sobie, czy tam były, bo jeśli nie...).
Dziś pobiegłam sobie na kilkumilową przebieżkę, przygotowuję się na perspektywę bardzo trudnego tygonia i zapowiadane wyzwania. Tym razem upewniłam się, że wybieram właściwą trasę. Ostatnio skręciłam w złą drogę i niesamowicie się na siebie złościłam, że trzy mile i tak wolno mi to idzie, więc walczyłam dzielnie, aby spotkać przewidywany czas. Odkryłam później, że wybrałam się na „lekką” 10-cio kilometrową wyprawę! Ale można sobie wyobrazić, że drogi tutaj są tak bardzo podobne... Asfalt i asfalt i asfalt i drzewo i asfalt i asfalt i asfalt.
Oprócz biegania doświadczyłam zawodów umysłowych w World Language Quizbowl, czyli w ten czwartek uczestniczyłam w turnieju wiedzy z hiszpańskiego. Moja czteroosobowa drużyna stanęła na 3-cim miejscu na podium po długich wysiłkach przy odpowiadaniu na pytania z kultury, gramatyki i słownictwa, którego uczyłam się trochę na ostatnią chwilę, ale z jaką pasją ;)
To był wspaniały wieczór!
Weekendy to zawsze czas tworzenia najprzyjemniejszych wspomnień.
W tamtą sobotęspotkałam się ze sporą grupą znajomych u chłopaka, który mieszka dosłownie na polu golfowym i odkrywaliśmy przyjemność biegania po nim z daleka od szlaków z psem. Potem chcieliśmy odkryć również te szlaki z pojazdami dzieciństwa (i tak, wszyscy mająokoło osiemnastu lat. Ale cicho sza, przecież ja też jestem SENIOR, prawda?). Nie polecam zjeżdżania ze wzgórza na hulajnodze. Okazuje się, że zanim człowiek przetoczy się w nie najpiękniejszym fikołku na miękką trawę asfalt nie jest najlepszym przyjacielem rąk...
Ale wiadomo, człowiek z moim szczęściem. Wczoraj przypomniałam sobie, czemu nie biegam przez przeszkody, wpadając na jedną z nich stojącą na samym środku drogi. Szkoda gadać. Kto mi pozwolił jechać do Stanów, hm?
--
Marta