niedziela, 1 czerwca 2014

Koniec szkoły

W poniedziałek nie idę do szkoły. Nie idę do szkoły przez następne trzy miesiące. Nie idę do Amerykańskiego high school... Już nigdy w życiu. Kilka miesięcy temu codzienność pełna była nowości. Teraz zmienił się balans, mnożą się pożegnania i ostatnie razy. Za tydzień już mnie nie będzie w Lafayette, odjeżdżam z moją Ciocią po graduation. Nie będę mieszkać więcej w Camp Newton, mój pokój pozostanie pusty do samych świąt Bożego Narodzenia, gdy do domu znów przybędą dziewczyny. Może zatęskni za mną mój wierny towarzysz, niebieski fotel przy oknie? 
Jeszcze nie płaczę, trochę zaczynam tylko wzdychać - i to raczej ze stresu!  Jak tu przeżyć te wszystkie pozostające godziny, jak się spakować na czas, spotkać ze znajomymi i przy okazji nie zwariować? To dostyć ciężkie zadanie! Szczególnie, kiedy człowiek chciałby, aby to było idealne i niezapomniane i nie wiadomo, co jeszcze. Cóż, chyba nie będzie. To może chociaż przeżyć bez strat w ludziach i sprzęcie, poproszę!
Ostatni tydzień? Hm, to chyba głównie pisanie Finals (i zupeeeełnie nie dbanie o oceny i naukę) i ogólne przygotowania do końca roku. 



Podziękowałam moim nauczycielom listami i słodyczami, przypominając sobie, że miałam wiele dobrych chwil w szkole! 



Przeszłam z kamerą korytarzami, zrobiłam kilka zdjęć. Opróżniłam szafkę.






Nie mogę uwierzyć, że wiecej nie wejdę do klasy F113 na Creative Writing. To była dla mnie niesamowita przygoda, bardzo ważna cześć mojej wymiany i rozwoju osobistego. Wiele odkryłam przez pisanie i miałam ogromną ilość zabawy! A myślałam, żeby zrezygnować z tego kursu na początku semestru, obawiając się o j.angielski! Jakże uboższe byłyby moje przeżycia i inne doświadczenia w szkole - to było moje doładowanie energii na dzień pełen wyzwań, bezpieczny azyl i czas na tworzenie. Pokochałam nawet poezję i piszę wiersze po angielsku jak szalona! Nie wiem, czy w życiu poznałam równie niepowtarzalną osobę jak moja nauczycielka. Nigdy nie zapomnę jej osobowości, wspaniałych komentarzy i nieustającego wsparcia. 




Nasz final polegał na czytaniu fragmentów naszych projektów. Była to świetna sprawa, usłyszeć choćby urywki prac innych - na niewyobrażalnie wysokim poziomie (zmagania z zazdrością i owszem, miały miejsce). Potem, ku naszemu zaskoczeniu, Ms. Nimmer wyciągnęła listę obecności w Braile'u i... Powiedziała każdemu, jak wygląda! W większości przypadków - absolutnie bezbłędnie. Swój obraz opiera na osobowości i głosie - słuchaliśmy z zapartym tchem jej opisów tego, jak nas widzi, choć było to zdanie czy dwa. Ja mam bardzo kręcone włosy, twarz szerszą w czole i węższą na dole i silnym akcentem są na niej moje oczy. Zgadza się! Najśmieszniejsze było jednak, kiedy niektórym potrafiła zgadnąć rodzaj butów, które ma na nogach czy nawet kolor T-shirtu... Niemal jak magiczne zdolności! 
W mgnieniu oka poniedziałek przeszedł w środowy wieczór, a czwartkowe popołudnie przerodziło się w piątek. Budziłam się w nocy, myśląc tylko "to będzie ostatni raz. To będzie ostatni raz.". Wreszcie o 5:55 zadzwonił mój budzik, i jak każdego dnia w tym tygodniu zerwalam się jednym płynnym ruchem, bez sekundy narzekania i zbiegłam na śniadanie. Miałam tylko jeden final, z hiszpańskiego. Bardzo lubiłam tę lekcję i wiele nauczyłam się przez ten rok. Może w USA wszystko posuwa się trochę wolniej do przodu, ale za to jest czas na ugruntowanie wiedzy i nie ma SZANSY na niezrozumienie czegoś czy straty wątku na lekcji. A nauczyciela była również wyjątkowa i zaangażowana w prowadzenie lekcji jak mało kto! 




Gdy zadzwonił dzwonek wręczyłam jej list, po hiszpańsku zresztą,  i ustawiłam się w długiej kolejce do oddania laptopów i toreb. Zdawało się to trwać całe wieki, ale już po 11:00 opuszczałam szkolny parking z moją koleżanką. Bez fajerwerków, tańców, rzucania książkami czy śpiewania "What time is it? Summer is time" (no, możliwe że odśpiewałam ten hit High School Musical przed samochodem... Zmuszając innych do uczestniczenia w choreografii...).
 Nie było czasu na nostalgię! Z letnią playlistą na cały regulator pojechałyśmy spotkać sporą grupę znajomych na śniadanie w popularnej restauracji Route 66. 



I naprawdę zaczął się mój najwspanialszy ostatni dzień szkoły, lepszy niż mogłam sobie wymarzyć! Nastroje były rzecz jasna doskonałe, w końcu wszyscy moi znajomi świętują nie tylko początek wakacji, ale też wyjazd do college'u! Byliśmy najgłośniejszą i największą grupą w lokalu, to na pewno. Stół wypełnił się amerykańskimi przysmakami, zapachniał bekon, pojawiły się hamburgery, wielkie talerze z równie wielkimi, ociekającymi syropem pancake'ami i inne specjały; ja miałam okazję po raz ostatni zjeść mój ulubiony omlet ze szpinakiem i pieczarkami, mniam!


A później? Żadne tam dzikie balangi w klubach! Pojechałam do parku i przez kilka godzin bawiłam się jak nigdy w życiu jeżdżąc na hulajnodze, szalejąc na placu zabaw, biegając na boso po łące i grając w freesbee. Powiem jedno - uwielbiam zdolność kreatywnego spędzania wolnego czasu i gotowość na prostą zabawę tej grupy ludzi! 




Później część się zmyła, ale przybyła drużyna piknikowa z kocykiem i koszem pełnym niespodzianek... Oczywiście nie mogło zabraknąć Apple Pie! 








Kiedy zmęczyło nas słońce zdecydowaliśmy się rozstać, ale nie na długo... Tego wieczoru spełniło się moje wielkie marzenie! Udało się! Wyjeżdżam, ale mogę powiedzieć, że byłam w drive-in movie theatre! Choć to już miejsca znikające ze Stanów, to jeszcze jest kilka, które otwierają się z przyjściem lata. Co prawda nie w samym Lafayette, ale mamy 45 minut stąd tę wciąż działającą atrakcę... Ach! Alleluja! Przejechaliśmy przez wszystkie niepowtarzalne malutkie wioski Indiany, Ameryka w każdym calu, i gdy zaczął zapadać zmrok wjechaliśmy do "kina". 





Na dwóch ekranach pokazywane są dwa filmy, trzeba zdecydować sie na jeden pakiet i ustawić samochód tyłem do ekranu. Tutaj przydaje się pick-up, o wiele wygodniejszy jest od bagażnika... Ja siedziałam w krzesełku na tyle jednego, 


wiele osób zajęło miejsca na kocykach czy kszesłach na ziemi. Załowaliśmy tylko, że nie zabraliśmy... Kanapy! 


Trochę musieliśmy poczekać na zajście słońca, ale kiedy tylko schowało się za bujnym lasem, zaczął się film - "X-men", potem "Godzilla". 


To był niepowtarzalny wieczór. Siedzieliśmy opatuleni w kocyki, pod czystym niebem przyprawionymi szczyptą gwiazd i w poczuciu absolutnego spokoju i zadowolenia. I z mnóstwem popcornu i ciepłą czekoladą pitną. To zawsze pomaga w poprawie nastroju!
... I przywołuje dzikie zwierzęta - poznaliśmy bardzo przyjacielskiego szopa pracza, który wyraźnie miał nadzieję, że się podzielimy... A w życiu! Ludzie to jednak samolubne istoty.
Do łóżka wskoczyłam koło 3:00 nad ranem, zachwycona tym wyjątkowym piątkiem!

Sobotę oczywiście zaczęłam później i już po śniadaniu jechałam na spotkanie z moją koordynatorką - do Indianapolis. Pamiętam, jak jeszcze jak kilka miesięcy temu siedziałam w tym samym miejscu na jej kanapie i wypełniałam bardzo podobne kwestionariusze, ale o moich oczekiwaniach, marzeniach, motywacjach. Teraz mogłam spojrzeć na całą wymianę za moimi plecami, już nie jak tajemniczą, nową drogę przed stopami. Wkraczam również na nową, ale inną! Wymianę...w drugą stronę. I też troszkę się obawiam, jak przed tamtą przygodą. I też się nie mogę doczekać, żeby odkryć, co to sie wydarzy.
Wróciłam po południu, poszliśmy do kościoła i pojechałam na (moje pierwsze) Graduation Party koleżanki z Niemiec, Fee. Ona też wyjeżdża za tydzień. Nie rozmawiałyśmy o zbyt dużo o kalendarzu. Nie ma po co, on jest nieugięty w swoich prawach! 



1 komentarz:

  1. Aż mi się płakać chciało, jak czytałam tego posta. Wzruszyłam się. Byłam na twoim blogu od samego początku, pamiętam jak dopiero co przyjechałaś do USA, a teraz już wyjeżdżasz. Ale ten czas leci! Ja wyjeżdżam na wymianę w tym roku i już nie mogę się doczekać. Twój post naprawdę mnie poruszył i cieszę się, że spędziłaś tak wspaniały rok :) Mam nadzieję, że mój będzie tak samo fajny! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń