Ten tydzień... Był dość stresujący. Właściwie moja natura sprawia, że wszystko, co mnie spotyka wiąże się ze stresem, ale pierwsze zanurzenie się w zielonkawym basenie nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, możecie mi wierzyć!
W połowie treningu w środę dostałam kopniaka w oko, myślałam, że już nigdy nie wyjmę okularu z mojego biednego oczodołu. Wydawało mi się, że mają kiepskie uszczelki, a kiedy przyczepiła mi się do twarzy to za nic usunąć! Więc płakałam, najpierw z bólu, a potem z frustracji. Dlaczego zdecydowałam się na takie męki? Chciałam w połowie pierwszego tygodnia wyjść natychmiast i nigdy nie wracać.
Dwie godziny w wodzie to... Łagodnie mówiąc, mało fascynujące przeżycie.
Czułam się przerażona perspektywą spędzenia następnych miesięcy na tej udręce (przed i po szkole!).
Do grudnia. Wytrzymać miesiąc, a potem się zobaczy - stwierdziłam wieczorem po pożarciu mnóstwa gofrów, które mieliśmy na obiad i zapisaniu małego strumienia świadomości w dzienniku. Zawsze pomaga.
W czwartek z lustra spogłądała na mnie szesnastoletnia (o tym w następnej notce...) nagle Marta, z półkolistą raną pod łukiem brwiowym, wciąż mokrymi włosami i silnym postanowieniem, żeby jakoś postarać się cieszyć nawet z treningowej męczarni.
I nawet mi się udało!
Jestem ostatnią ofiarą losu, jeśli chodzi o mój talent w kwestii fizycznej...
Jest to właściwie bardziej śmieszne, niż tragiczne, z dumą mogę stwierdzić, że bez problemu mogłabym równać się z Jasiem Fasolą w moim filmie o jakimś chwytliwymi tytule z cyklu "Imperium chloru kontratakuje" czy "O syrence, która utonęła".
Jest to śmieszne i tragiczne, ponieważ w tym tygodniu muszę pokazać, co potrafię, a raczej czego nie potrafię, w aż trzech wyścigach w innych miastach (w sezonie będziemy jeździć na zawody nawet trzy razy w tygodniu. Powrót około 22:00, potem o 6:00 nigdy jeszcze nie odwołany w historii drużyny trening, nie ma zmiłuj się!).
Uczniowie licznych szkół będą obserwować moje profesjonalne skoki i... No właśnie. Może kilka słów opisu mojego kunsztu pływackiego.
Ominęłam dwa tygodnie sezonu, które były poświęcone skokom na główkę i przewrotom.
Kiedy wykonywaliśmy starty weszłam na słupek. Zeszłam. Przepuściłam wszystkie dziewczyny. Znów weszłam. Pochyliłam się. Balansowałam chwilę na krawędzi, wyginając się jak inne pływaczki, usłyszałam sygnał do startu i... Zeszłam, niezdolna wskoczyć do wody, która wydawała się całe miłe od niebieskiego bloku.
Poprosiłam trenerkę, żeby może...cóż... Nauczyła mnie jak skakać? Zajęta naszymi gwiazdami na ostatnim torze wykonała wtedy dziwny ruch, dołączając pomocny komentarz "just jump".
Więc skoczyłam i po pierwszej próbie otrzymałam kolejną wojenną ranę. Tak, można AŻ TAK niezdarnie skoczyć,żeby woda rozcięła skórę i pozostawiła czerwony placek na nodze!
W następnym popisowym skoku wystartowałam ze wszystkimi i musiałam podjąć błyskawiczną decyzję - co zrobić, kiedy czepek i okulary zostają w tyle?! Płynąć czy wracać? Rozpaczliwie chwyciłam więc kawałek gumy, któremu udało się jakimś cudem opuścić moją niemałą głowę i dopłynęłam do drugiego końca basenu.
Na szczęście po trzecim skoku, który chyba usłyszał cały basen, bo na główkę to na pewno nie skoczyłam (chyba raczej na "plaskającą ofiarę losu"), kiedy dodałam troszkę słonej wody do basenu, na brzegu czekała na mnie trenerka. Litościwie zaprezentowała mi co nie co i pozwoliła nie wchodzić więcej na potworny blok startowy, ale na razie ćwiczyć lądowanie w przerażającej toni z niższego poziomu.
W sobotę przyszła pora na mierzenie czasu w próbnych wyścigach, żeby ustawić nas na nadchodzące zawody...
Kiedy wszystkie tory gratulują ci po skończonym wyścigu, poklepując po ramionach i szepcząc "Dobra robota" może to oznaczać jedno z dwóch.
Albo masz przyszłość jako gwiazda olimpiady, albo... Cóż. Odwrotnie.
(Marta wychodzi z wody po wyścigu. Urodzony champion, dumna z siebie, świadoma niespotykanego talentu i wyjątkowej aparycji. Brawa!)
Najpierw trzeba wskoczyć.
No to skaczę, z gracją siekiery wrzuconej do wody. Oczywiście tak daleko, że wynurzam się niewiele dalej niż jakbym po prostu weszła do basenu.
Ale płynę. Płynę!
Potem trzeba dotknąć drugiego końca basenu. Wszystkie dziewczyny wyginają się w błyskawicznym przewrocie i już są w połowie drogi powrotnej, ale nie ja! Ha! Nie ja!
Ja dotykam dwoma rękami brzegu, jak należy i wykonuję dramatyczny manewr odwrotu, w przypływie szczęścia może odbijając się od ściany.
Raz tak zgrabnie udało mi się zawrócić, że dotkęłam ściany dwoma rękami, ale jedną nogą, i zamiast kontynułować wyścig po środku, skierowałam się w stronę toru po prawej... Niemalże zderzając się z liną.
Ale nieważne! Przecież płynę!
Mój kraul był niczego sobie, to mój najlepszy styl, więc właściwie poradziłam sobie całkiem nieźle - choć odkleił mi się jeden okularów (mówię przecież, że te uszczelki są do niczego!). Żabka oczywiście powinna się nazywać ślimakiem, jeśli o mnie chodzi. Grzbiet nie tak zły, choć czułam się jak młyn, co nie oznacza, że miałam jakąś prędkość... Mam na myśli, że prawdopodobnie wyglądałam jak rasowy topielec.
Natomiast pokaz, który dałam przy motylku... Tylko Otylia jest lepsza ode mnie! Nie wiedziałam, że mogę oddychać jak astmatyk do tego momentu! To dopiero odkrycie!
Dlaczego wszyscy mogą ci powiedzieć "Good job.". Bo wyszli z wody przed tobą oczywiście...
Ale mimo mojej dość rozpaczliwej prezentacji w wodzie nie nie byłam ostatnia w większości tych symulacji, hurra! Jedna dziewczyna była kilka sekund za mną! Ha!
Mistrz Marta.
Dziękuję. Nie, aż takie brawa mi się nie należą, jeszcze się zaczerwienię... Och.
Więc pływam sobie na pierwszym torze, trenerzy do nas już nie dochodzą, bo to baaardzo daleko. W zasadzie tuż przy drzwiach, więc również zimno jak diabli!
Doprowadzam moje koleżanki z toru do szaleństwa, bo nie rozumiem niczego, co jest napisane na naszej rozpisce treningu, więc nigdy nie wiem, jak mam płynąć. A, no i jeszcze co czyni mnie słabszym członkiem stada? Wada wzroku.
Ech, natura mnie pokarała!
Więc?
Więc nie widzę zegara. Nie tego pokazującego godzinę, ale stopera mierzącego czas. To bardzo ważna różnica. Wszystko na naszej rozpisce to styl i... sekundy, w jakich powinnyśmy pokonać dany dystans, kiedy wystartować, ile trwają przerwy.
Kiedy one już pływają, ja zakładam okulary, bo wydawało mi się, że mamy kilka sekund odpoczynku (zwykle mamy od 15 do 45 sekund. Pomiędzy gdzieś 40 basenami.) Potem ściągam płetwy, bo źle zrozumiałam instrukcję, nie mam czasu ich założyć, one odpływają, ja nie mam pojęcia, co robimy i ogólnie prezentuję się jako osoba, którą można by opisać jako... Hm... Mało rozgarniętą ;-)
Ale przynajmniej płynę, nie tonę! Sukces!
I o poranku o 6:00 pocę się chlorem (nie wnikajmy. Takie życie...) przy jakiś dotychczas mi nieznanych, ale atakujących moje biedne, słabe mięśnie ćwiczeniach. Lepiej nie opisywać...!
Dzielimy się na trzy grupy, losując kolorowe żetony. Można trafić do pokoju kardio na maszyny tortur, na siłownię, która pachnie jak śmierć i niewątpliwie może ją spowodować, lub na salę gimnastyczną. Na razie odkryłam dwie pierwsze.
Potem prysznic, śniadanie i na lekcje.
Wytrzymałam te kilka dni i zamierzam teraz spróbować (przynajmniej mogę próbować). Spróbuję samego pływania oczywiście, ale co ważniejsze... To może się trochę wyluzowa. Odrobinkę. Mini-mini.
Just keep swimming, jak to mówią ryby. Łatwo przecież być nie miało.
Wewnętrznie czuję się kotem. Pamiętam, że jedna nauczycielka kiedyś mi powiedziała, że wie, że stresuję się w szkole i jak mnie mija na korytarzu mam minę kota w kuwecie. Tak wiem, to przykre. W wodzie natomiast mam minę kota w wodzie, więc czuję się zupełnie na miejscu.)
Tak śmieszne, że aż nie może być prawdziwe :)))
OdpowiedzUsuńWszystkie prEdstawione w tej relacji zdarzenia miały miejsce i mogą zostac potwierdzone przez świadków ;-)
UsuńMarta, Twojego bloga czyta się jak najlepszą komedię :) gratuluję dotychczasowych osiągnięć i zobaczysz, że w grudniu nam napiszesz, że nie wyobrażasz sobie swojego kociego życia bez wody :)
OdpowiedzUsuńTeż dolaczylam do drużyny plywackiej! Co prawda plywalalam wczesniej, ale poziom to tu mają zupełnie inny! Wiem, że za dwa miesiące będę na to patrzyła zupełnie inaczej. Trzymaj się, damy radę!
OdpowiedzUsuń