środa, 8 stycznia 2014

Epoka Lodowcowa

Newtonowie pokazują mi aplikację z pogodą na telefonie. "A mówiłaś, że w twoim kraju też macie zimę" - mówią niemal z wyrzutem. Rzeczywiście, ekran pokazuje deszcz i dwie cyferki w Fahrenheitcie, które, z tego, co się orientuję, oznaczają niespotykanie wysoką jak na tę ZIMĘ, temperaturę.
Spoglądamy razem na nasz termometr. Różnica jest diametralna. Za oknem pada śnieg.
 To ciekawe, że do opisu deszczu używamy tak wielu czasowników. Może lać, kropić, siąpić, mżyć... A śnieg? Czy jemu też nie należy się jakieś rozszerzenie słownictwa? W każdym razie ten opad jest bardzo intensywny.
Ameryka od kilku dni zamarza i chyba nawet na Florydzie nie jest najładniej... Indiana przeżywa zimę dwudziestolecia!  Kiedy to piszę, za oknem definitywnie przeważa biały kolor i nawet w domu troszkę zimniej. 





 W poniedziałek miałam iść na ostatni czterogodzinny trening tej jakże relaksującej przerwy zimowej.
 Odwołany!
We wtorek zaczyna się według kalendarza szkoła, ale nie było nawet mowy o powrocie do nauki. Temperatura sięgnęła -28 stopni z wiatrem wiejącym 30/40 km/h. Zamknięto nieprzejezdne drogi, w telewizji pojawiły się komunikaty, że lepiej nie wychodzić z domu. Nikt nie poszedł do pracy.


Dziś ostatecznie mieliśmy się pojawić w szkole, ale choć my mieszkamy tylko dwie mile od budynku, wciąż nie otworzono większości dróg, a szkolne autobusy nie mogły zapalić! 
Jutro nie ma wyjścia i jestem pewna, że jednak trzeba będzie się uczyć.
Otrzymałam jednak w prezencie 10 godzin mniej pływania i o wiele wiecej snu...  
W czasie tych kilku dni poświątecznej i posylwestrowej przerwy, kiedy dom znów stał się cichy, chłopcy zniknęli w piwnicy, dziewczyny pojechały, każdy zajął się sobą. Pomimo tych okropnych treningów, przyszedł czas na trochę relaksu. O pływaniu... wolę zapomnieć. O ile nie przeszkadzała mi tak nawet codzienna rutyna porannych i popołudniowych treningów, to nie potrafię wytrzymać tyle czasu w wodzie. Fakt, że nigdy w życiu nie miałam nic wspólnego ze sportem w ogóle, może dwa razy w tygodniu, a wszystkie te dziewczyny trenują od początku szkoły. Ale ludzie! Człowiekowi mózg kurczy się jak suszona śliwka przy tak długiej obserwacji brudnego dna basenu... 
Nie nadrobiłam może wszystkich weekendów, kiedy musiałam wstawać stanowczo za wcześnie, ale nareszcie nie nastawiałam budzika. Wczoraj obudziłam się, żeby zobaczyć wschód słońca, odsłoniłam zasłony po czym wspięłam się z powrotem na łóżko, żeby patrzeć na ten cud natury w ciepełku kołdry. Możecie mi wierzyć, że jest to coś wspaniałego...!


Wypiłam kilkadziesiąt kubków herbaty w moim fotelu. 


Dokończyłam książkę.
Poszłam w sobotę do kina z kilkoma dziewczynami z drużyny i przez te dwie godziny miałam atak obrzydliwego kaszlu, który kwestionuje, czy ktokolwiek odważy się pokazać ze mną w miejscu publicznym w przyszłości.
Kurowałam zatoki i odkrywałam, że jedzenie może nie mieć żadnego smaku i wcale nie jest wtedy apetyczne (choć potrafię się mimo wszystko wtedy obżerać, co jest niesamowitą umiejętnością). 
Grałam z rodzinką w gry planszowe ("Prawo Dżungli", które dostali z Polski na święta okazało się przebojem).


Wciąż dziwiłam się, że to POŁOWA.
Miałam bardzo dobry czas jednym, lub kilkoma więcej słowami. Mimo ekscytacji początkiem drugiego semestru jestem trochę zestresowana. Mam wszystkich nowych nauczycieli, kilka zmian przedmiotów. Znów sporo się szykuje dezorientacji, zagubienia, latania z książkami po całym budynku, szukania swojego miejsca w klasie. Niespecjalnie dobrze wspominam ten pierwszy dzień tutaj... Przynajmniej nie mam zamiaru zmieniać mojego planu dziesięć razy. Mam nadzieję, że przeżyję te wszystkie emocje! Trzymajcie kciuki. 
Tylko niech niedługo słońce zacznie wstawać wcześniej... Budzenie się w nocy jest czymś, za czym ani trochę nie tęskniłam! 

2 komentarze:

  1. Bardzo dobrze się czyta o bardzo dobrym czasie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi to słyszeć od tak wymagającej redaktorki... Choć czasem ciężko znaleźć słowa ;-)

    OdpowiedzUsuń