Zwyczaje amerykańskie znacząco różnią się od polskich. To co innego niz Boże Narodzenie - wtedy dużo było do opisywania, oglądania, przeżywania. Wielkanoc minęła niemal niedostrzeżona. Katolicy nie są tu w większości i ludzie też inaczej podchodzą do spraw duchowości. Nie wiem, czy mogę powiedzieć mniej poważnie, ale na pewno mniej związanych z religią tradycji, obrzędów itd. I oczywiscie patrząc na amerykańską kulturę nie jest ona choćby w połowie tak bogata w długowieczne tradycje jak polska czy ogólnie - europejska. Choć w niemałej części pochodzą z Europy, w wielu rodzinach nigdy nie udało się podtrzymać zwyczajów przodków, którzy kiedyś wyemigrowali z ojczyzny. Rodzina mojej host mamy pochodzi z Włoch, ale kiedy tylko zmarła jej babcia zmarły praktykowane przez nią tradycje.
Kilka słów o moich tegorocznych świętach u Newtonów, którzy, Alleluja, są jak ja katolikami i rzeczywiście miałam inną, ale jednak - Wielkanoc!
Tydzień wcześniej - Niedziela Palmowa. Nasza parafia przygotowała gałązkę dla każdego, Msza była niewiele różna od polskiej, choć wszyscy byli ubrani na czerwono!
Triduum Paschalne przeszło bez emocji, na pewno w szkole nie mieliśmy wolnego (ech!)... Nikt nie szykował żadnych dań świątecznych, nigdy nie widziałam ich właściwie przygotowujących jedzenia nawet dzień wcześniej. Mimo wszystko niedziela była wyjątkowo miłym dniem! Słońce krzyczało, że zbliża się wreszcie powrót ciepła, wstało wcześniej i nieśmiało wyglądało zza puszystych chmur już w drodze do kościoła. Przyjechało dwoje starszych z rodzeństwa z bliższego uniwersytetu, więc samochód był troszkę pełniejszy. Msza była nawet dłuższa i wszyscy spoglądali na swoje zegarki, zegarki osób koło siebie i telefony, nie mogąc uwierzyć, że ksiądz może tak nie trzymać się ścisłego planu. Potem korytarz (nasz kościol wcale nie wyglada jak kościół, jest sala na Mszę, biura, klasy, sala wspólna i długie korytarze) wypełnił się głośnymi, amerykańskimi okrzykami "How are you?" i wszyscy życzyli sobie zgodnie Wesołych Świąt. Każda rodzina pojechała w swoją stronę, niektórzy już kończąc świętowanie, inni zbierając się na bardziej uroczysty obiad. My pojechaliśmy jak zawsze na śniadanie, tym razem w bardziej podniosłej i radosnej atmosferze. Było bardzo miło i smacznie, zamówiłam przepyszne greckie danie, ale z jajkami, bo przecież jajko musi być!
Nie myślcie, że udało mi się to wszystko zjeść... Ale próbowałam!
W niewielkich koszyczkach zajączek obdarował nas też kilkoma drobiazgami - dostałam zamek do szafki na bieganie, gumę do żucia (nie wiem, czemu zawsze dostajemy gumę do żucia, nie pytajcie), czekoladę i szorty.
Po południu rodzina stwierdziła, że skoro odwołali swoje mecze na ten dzień, mogą wszyscy pójść zagrać w golfa. Każdy zabrał swoją torbę, założył profesjonalne buty i formalny strój; ja wzięłam okulary słoneczne (oczywistą było, że moje zdolności nie kwalifikują mnie do rozgrywek, więc niekt nawet nie zasugerował mojej kandydatury).
...I wędrowałam za golfistami. Wędrowałam z niemałym trudem, zmuszając moje zmęczone po tygodniu intensywnych biegów nogi do posuwania się po dywanie idealnie zielonej trawy.
Już w domu od razu skierowaliśmy się do kuchni i przez resztę popołudnia przygotowywaliśmy wielki obiad. Były steki i ryba, szparagi, ziemniaki, pieczone buraczki i na deser kupione peanut butter pie (które okazało się zaskakująco dobre, choć ich pie nie wydają mi się najsmaczniejsze - są okroooopnie słodkie i z masą dziwnej, sztucznej bitej śmietany). Dawno nie mieliśmy takiej uczty! Oj, było tradycyjne świąteczne obżarstwo, a co!
Wieczorem oglądaliśmy słynne "Frozen", po raz drugi, ale ten film jest tutaj nieopisanie popularny i wszyscy kochają go miłością niegasnącą!
To był wyjątkowo przyjemny dzień, dobrze było go spędzić z host rodzinką, z którą nie spotykam się zbyt często. Przecież każde święta, choćby najkrótsze, to okazja do rozejrzenia się dookoła siebie i dostrzeżenia innych domowników i może usiądnięcia na chwilkę dłużej przy jednym stole.
... A następnego dnia zaczął się zupełnie szalony tydzień, w ciagu którego widziałam ich w sumie może przez 15 minut, więc trzeba było się na to przygotować...Nie żartuję! Golf potrafi ciągnąć się całymi godzinami, możecie mi wierzyć! A jeszcze piłka nożna i baseball potem - muszą się naprawdę dziwić, że dla mnie bieganie to wyzwanie...
Jaki miły, świąteczny wpis, emanuje z niego spokojna radość :)
OdpowiedzUsuńTy to analizujesz każdy wpis! Jak zawsze - bezbłędnie :-)
OdpowiedzUsuń