niedziela, 2 marca 2014

Tańczące z papierem toaletowym

Ale mam maraton pisania! Właśnie zamknęłam mój dziennik i nie mam w nim już więcej linijek do wypełnienia. I chociaż trochę niemrawo już poruszam palcami jestem silna i zabieram się za kolejnego posta. Bo cóż zakwasy w nadgarstkach, kiedy trzeba łapać wspomnienia!


Akurat mam bardzo spokojny weekend - pierwsze dni marca po szalonym lutym, który był pełny niezapomnianych wydarzeń! Denerwuję się trochę na siebie, że nie miałam czasu na bieżąco tego wszystkiego opisywać, ale tak chyba być musi, albo człowiek przeżywa, albo utrwala na papierze... Przynajmniej człowiek jak ja.
Tydzień temu miałam okazję przeżyć wspaniałą przygodę, może troszkę nielegalną, ale szanowni czytelnicy bloga, proszę powstrzymać się od przerażonych okrzyków, zaraz opowiem ze szczegółami o moich nocnych wędrówkach... z papierem toaletowym. No przecież, że nie z pistoletem, jeśli były już podejrzenia o mnie jako członku gangu (czy w Indianie są jakieś gangi?!). 
Znów do akcji wkroczyła drużyna pływacka ze swoimi tradycjami. W tygodniu został rozesłany mail ze zgodami na udział w przedsięwzięciu i Newtonowie podpisali się pod wydrukowaną formułką, więc nie byłam do końca przeciwko prawu...! 
Ci, którzy zetknęli się z kulturą amerykańską pewnie już od początku moich zawiłych opisów wiedzą, że dążę do opisania mojego doświadczania z tzw. "Tiping", czyli... 

No właśnie. Czyli dekorowania domu i okolicznych drzew wybranego osobnika/ ów papierem toaletowym. 
Przed Sectionals chłopcy jeżdżą w nocy i zostawiają niespodzianki dla pływających w varsity dziewczyn i nazywają to "projektem z historii". Dziewczyny używają określenia Taco (Tipi) Night. Może więcej detali rozjaśni sytuację...
Już o 19:00 w piątek cała dziewczęca cześć drużyny zjechała się do jednego z domów, oczywiście z kocykami i poduszkami, jak na typową sleepover. Rzecz jasna musiała być pizza przy zajęciach bardzo artystycznych, czyli przygotowywaniu motywacyjnych plakatów i torebeczek ze słodyczami dla pływaków. No, tak naprawdę robienie sporego bałaganu przed ich domami to wyraz sympatii i taki kopniak na szczęście (bo wątpię, aby rodzice pomagali im sprzątać...). Nasza trenerka dała nam dokładną listę chłopaków ze stylem, z którym zmierzą się na sobotnich zawodach i adresem domu. To dopiero współpraca! 



Zużyłyśmy kilka opakowań markerów i kredek i każda przygotowywała plakat dla jednego z kolegów. Zajęło nam to trochę czasu, chociaż bardzo starałyśmy się skoncentrować na zadaniu. Po 24:00 rozdzieliłyśmy się na drużyny - Lafayette nie jest dość skoncentrowanej "miastem" i musiałyśmy przydzielić podgrupy do poszczególnych regionów, żeby poradzić sobie z zadaniem w te kilka godzin przed wschodem słońca. Na szczęście miałyśmy spore, amerykańskie vany i kilka seniors za kierownicami. Zapakowałyśmy paki papieru toaletowego do każdego z bagażników, rozparcelowałyśmy plakaty i razem ruszyłyśmy do Walmartu po więcej zapasów. No cóż, trzeba było się złożyć na ekwipunek. 

Kupiłyśmy też chłopakom z ostatniej klasy małe prezenty (dziewczyny dostały bukiety kwiatów, my zainwestowałyśmy w plastykowe dinozaury). I życząc sobie szczęścia wsiadłysmy do przydzielonych samochodów... i odjechałyśmy z pustego parkingu na długie, ciemne drogi Lafayette. 
Nie powiem, żeby była to ciepła noc i przeklinałam się za ubranie tenisówek, które szybko utonęły w śniegu. Za to gwiazdy i sierp księżyca dodawały zimowej scenerii uroku.
A jak wspaniale przyczepiał się do drzew papier! Możecie mi wierzyć lub nie, ale polecam spróbować tego fantastycznego rzutu rolką papieru. Ach, gdy umiejętnie wystrzelona w powietrze, jak wdzięcznie rozwija się, opłata wilgotne gałęzie i z gracją spada po drugiej stronie! Polecam spróbować. Ale zabrać rękawiczki. Okazuje się, że to ważny element ubrania przy takiej aktywności! Pierwszy dom musiałysmy zostawić na pózniej, bo sąsiedzi postanowili oglądać w nocy telewizję. Wracaliśmy do niego trzy razy - poszli spać koło 3:00! Własnie sąsiedzi stanowią problem (i dodają adrenaliny, kiedy trzeba parkować na końcu ulicy, wyłączać światła, bez rozmów skradać się do ogródka i nie ociągać się ze stawianiem plakatów i przystrajaniu wszystkich krzewów, skrzynki, koszów na śmieci i do koszykówki...) - biedacy nie wiedzą, że my to z dobrymi intencjami (no może troszkę...) i po pierwsze mogą dostać zawału, a jeśli już zrozumieją, dlaczego jakaś grupa chodzi przed ich oknem - zadzwonić po policję. 

Na szczęście bardzo utalentowane i ostrożne z nas dziewczyny. Chociaż jedna grupa usłyszała wystraszony okrzyk w sąsiednim domu...
Miałyśmy małą przerwę w domu jednej z mojej grupy, szybkie wejście przez garaż do toalety, ale poza tym ciężko pracowałyśmy przez całą noc. Wszystkie spotkałyśmy się w McDonaldzie około 4:30. Niektóre skończyły wcześniej i zgłodniały... 
Razem ruszyłyśmy do ostatniego, wytypowanego wcześniej domu jednego z seniors, na którym zużylysmy nasze wszystkie zapasy - co oznacza pewnie niemałą część lasu...! Wyglądało to niesamowicie, chociaż byłyśmy już wszystkie zmęczone i zmarznięte. 




Wracając do bazy włączyłyśmy muzykę na cały regulator, pomknęłyśmy przez budzące się osiedla i zgodnie ległyśmy na podłodze, chcąc złapać przynajmniej kilka godzin snu. 
I jeśli myślicie, że nie obudziłam się do 12:00, by wrócić do domu na śniadanie i skierować się w stronę wygodnego łóżka, to... Ha! Ha! Ha! Wstałyśmy trzy godziny pózniej, zjadłyśmy razem śniadanie i ruszyłyśmy w godzinną drogę do miasteczka tuż przy Indianapolis - na Sectionals chłopaków. Była przerwa w Starbucksie, złapanie kawy na drogę i szybko dotarłyśmy do szkoły, w ktorej siedziałam na trybunach już trzeci raz... 


Zawody ciągnęły się w nieskończoność, caaaały dzień i nieustanny hałas. Nie była to aż tak dobra zabawa, ale jak śmiesznie było patrzyć na te wszystkie łyse głowy pływaków! Wszystko dla prędkości!
Zjedliśmy obiad już w Lafayette, a potem przyszedł czas na odwożenie wszystkich do domów. Byłam ostatnia w kolejce. W tym jednym samochodzie spędziłam w weekend naprawdę sporo czasu! Przed 20:00 byłam w domu i nieprzytomną powędrowałam do łóżka godzinę później...Aby wstać wcześnie do kościoła. Plan dnia Newtonów nie zostawia litości! 

1 komentarz:

  1. jak dobrze Cię czytać!
    Czekam na zdjecia i wrazenia z musicalu!

    OdpowiedzUsuń