sobota, 15 marca 2014

High School M...

Szuranie, nerwowe odchrząknięcia, ciche stukanie podnoszonych instrumentów. 
- Hej, to moja stopa!
- Ej, ty nie jesteś w naszych kulisach!
- Ludzie, ludzie, minuta!
Zaraz rozbłysną światła i podniesie się kurtyna. Rozbrzmi znany utwór w wykonaniu naszej szkolnej orkiestry, i jak tysiące razy wcześniej, radoście wybiegniemy kulis. 
Raz, dwa, trzy, obrót. Głowa w lewo, dwa kroki w przód i dwa w tył. I pierwsze słowa piosenki. 
Może będę na senie dwie minuty, i przy aplauzie zejdę do kulis w oczekiwaniu na kolejny utwór z obecnością chórku, ale premiera dla każdego aktora to niemała ekscytacja!
Byliśmy gotowi - po niekończących się godzinach prób do późnej nocy, uśmiechnięci (bo jak ktoś sie nie uśmiecha to zaczynamy wszystko od początku... Uh, okropność!) i ubrani jak pasażerowie luksusowego statku do Paryża w latach dwudziestych. Lśniły perły, włosy podskakiwały w łokach, stukały obcasy. 


Ja też śpiewałam i tańczyłam i kłaniałam się widowni. Może  moja rola była znikoma, ale nie sprzedają przecież biletów na oglądanie musicalu zza kulis, w pełnej świadomości wysiłku aktorów i tych momentów, kiedy trzeba mocno zaciskać kciuki, aby wykonali prawidłowo trudny piruet lub zdążyli przebrać się w kolejny kostium. 
Premiera odbyła się w piątek, poszliśmy tradycyjnie do Pizzy Hut (czyli kuchnia otrzymała jedno zamówienie na sałatkę... Pewnie musieli sprawdzić dwa razy), a potem były dłuuuugie przygotowania. Kostiumy i makijaż były obowiązkowe już od poniedziałku, więc każdy wiedział dokładnie, co robić. No, może niezupełnie. Niejedna dziewczyna wpadła w panikę przed lustrem. A chłopcy niezmiennie protestowali, że maskara nie jest ich ulubionym kosmetykiem...


Największą radość sprawiają mi te momenty sentymentalne i motywacyjne - w czwartek każdy senior wygłosił przemowę o swoich dościwadczeniach i nadziei w przyszłość musicalu i napisał list do ludzi, którzy byli mu bliscy w czasie produkcji. Przed przedstawieniami zbieraliśmy się wszyscy, by razem nakręcić się na udany spektakl, rozgrzać, nawet trochę potańczyć i oczywiście - pośpiewać... 
Ja byłam w pierwszym numerze i później w trzech piosenkach na koniec, rownież w roli druhny z bukiecikiem. 





Mój ulubiony moment na scenie? Już po ukłonach, gdy wszyscy stanęliśmy ramię w ramię, przed opuszczeniem kurtyny, by zaśpiewać ostatnią piosenkę - "Bye, bye baby", którą kończyliśmy, wycofując się w głąb sceny, widząc klaszczącą widownię znikającą za czarną tkaniną... Aby potem wydać zbiorowy okrzyk radości po udanym występie.
Aaaaaaa!
Bo występ był udany, bardziej niż się spodziewaliśmy (na pewno!). Może nie pozbawiony kilku niedociągnięć, na przykład nasza tancerka odgrywając swój "upadek" skręciła kostkę, ale wszystko dobrze się skończyło. Pustych miejsc na widowni nie było zbyt wiele!
W kulisach starałam się śledzić akcję musicalu i rozmawiałam z tymi, którzy akurat się pojawiali.  Takich biletów nigdzie nie sprzedają, żeby móc śledzić akcję sztuki z zupełnie innej perspektywy, trzymać kciuki przy trudnym piruecie, ze wstrzymanym oddechem czekać na przebierającego się aktora, który za 3,2,1 musi znaleźć drogę na scenę, nucić słowa piosenek. To były dobre dwie noce. 




A potem nagle i niespodziewanie nadszedł koniec. Wyniosłam swoje rzeczy z przebieralni, oddałam różową sukienkę i pożegnałem się ze sceną, na ktorej już więcej nie stanę... Hlip.
Nigdy bym nie przypuszczała, że pojawię się zarówno w Fall Play jak i w musicalu! To było niesamowicie ciekawe doświadczenie. Może nie high school musical, chociaż trochę takiego dramatyzmu ma w sobie chyba każda produkcja z tymi szalonymi artystami, którym wydaje się, że już podbijają Broadway. Na szczęście również z wieloma ludźmi, którzy są na scenie dla czystej zabawy i z ciekawości, jak to będzie występować. A radość jest to w rzeczy samej wielka. Cieszyłam się z obecności kilku z moich znajomych ze Sztuki, bo ci śpiewacy czasami mogą być dosyć przerażający... Nie żartuję.
Na pewno będzie to jedno z tych wspomnień, których łatwo nie zapomnę. Przyznaje się bez bicia, troszkę zaczynają mi się zlewać w jedno te długie próby i siedzenie w czerwonym fotelu bez specjalnych emocji. Ale ile to może jeden przeciążony mózg pomieścić?!
Jestem prawdopodobnie jedyną osobą w całej szkole, która była w jesiennym sporcie, Fall Play, zimowym sporcie, Musicalu... Ach, no wlasnie. Tydzień temu zaczęłam Spanish Quiz Bowl, czyli coś jak teleturniej wiedzy. Jest nauka, jest zabawa (intelektualna). A obecnie siedzę obolała po pierwszych biegach w Tracku. Oj!  To już ostatnia aktywność, którą zaczynam w USA... Więc to słodko-gorzki zakwasowy początek!



2 komentarze:

  1. ojej ale super :) widac ze dajesz z siebie wszystko, podziwiam! powodzenia w tracku ;)

    OdpowiedzUsuń