niedziela, 1 września 2013

Nowe

Zerwało na, satelitę i nie mam wifi. Ze starbucksa przesyłam coś, co napisałam wcześniej...
Idzie nowe - mam nadzieję, lepsze. Nie da sie cofnąć czasu, wymazać pamięci i wmówić sobie, że zaczynam zupełnie od nowa i dzisiejsza data to 10.08. - początek mojej wymiany. 
I powiem szczerze, że nawet tego nie chcę, bo czas spędzony u Lewisów trochę mnie nauczył i naprawdę go doceniam, jako ważną część tego szalonego przedsięwzięcia. 
.Dużo wypłakałam i zatęsknilam jak nigdy za ciepłym uściskiem kogoś życzliwego. Ale z drugiej strony doświadczyłam niezwykłej energii płynącej ze wsparcia innych, nie tylko moich rodziców, chociaż nigdy przedtem nie byłam tak jak dzisiaj świadoma ich bezgranicznej miłości i troski. To było ważne odkrycie, zarówno jak to, że jest tyle ludzi, którzy o mnie myślą, trzymają kciuki i piszą fantastyczne wiadomości, które dają porządnego kopniaka... 
 To ciekawe, jak długo mogłabym wymieniać, ile wyniosłam z tych 3 tygodni, i jestem pewna, że jest to istotny początek jakiegoś wielkiego odkrycia, którego dokonam podczas tych wszystkich miesięcy. Na razie wiem, iż mimo olbrzymich (zastanawiam się, czy to jest normalne) pokładów łez, mam w sobie też równie warte uznania zapasy siły i odwagi, które chcę pielęgnować. 
Nie żegnam się ze stresem i wszystkimi emocjami (nigdy w życiu! cóż za okropna myśl, młoda damo! och!) i nie twierdzę, że znalazłam się teraz na puchatym obloku na końcu tęczy. Tego nie wiem. Muszę teraz pójść tą nową drogą, która się przede mną otwiera na pewno nie bez powodu. Wszystko do czegoś zmierza i jest częścią jakiegoś tajemniczego, Boskiego planu, prawda?Może nie będzie wspaniale, ale na tym polega ta cała wymiana, na ciągłym dostosowywaniu się, akceptowaniu, pracy nad sobą i szukaniu gdzieś na dnie swojego jestestwa odrobinki pozytywnej energii! Nie jestem chętna do tego zaczynania od nowa, aklimatyzowania się i szukania sztućców (jakoś sobie z tym istatnim poradzę) Na razie wiem, gdzie jest lodówka i to podstawa. A w lodówce... OWOCE i... tak, też tam są... WARZYWA.
 I, ach, Aduś, sok Tropicana obecny ;-) ) 
Moje powitanie u Lewisów było straszne, czułam się wyobcowana i zagubiona. Teraz otrzymałam juz na początku wiele troski i cierpliwości. No, cieszę się przynajmniej, że miałam bagaż przy boku i ostatnią noc spędziłam w normalnym łóżku, może z innym dzieckiem, ale jednak jedenastolatką, nie gronem Hiszpanów i opiekunką w dziecięcym pokoiku!

Trudno uwierzyć, jak w ciągu tego tygodnia wszystko się zmieniło. Wiele było emocji, niepewoności i... Bezsilności. Trudno pogodzić się z nieposiadaniem żadnej kontroli i dostosować się do woli koordynatora, nawet jeśli jego decyzja może być dobra.
Myślałam, że będzie jakiś obiad, poznamy się i powoli podejmiemy najlepszą decyzję. A tu cóż, piszę tę notkę z mojego nowego pokoju!
Jak wyglądały ostatnie dni?
We wtorek spytałam moją hm, czy może mnie odebrać z przesłuchań do szkolnej sztuki. Ona uśmiechnęła się baaaardzo szeroko i powiedziała: "Mogę cię odebrać, ale chyba nie muszę, bo w czwartek już się wyprowadzisz!!!". Podczas rozmowy z nią się rozpłakałam. Poczułam, jakby ktoś mnie z całej siły uderzył. Zadzwoniłam do mojej koordynatorki, cała roztrzęsiona, pytając, jak to możliwe, że nic nie wiem o tym, że zaraz się wyprowadzam.
 I właściwie to do kogo?
Udało mi się ustalić, że nie będzie to aż tak szybko, bo mam castingi i moja walizka jest wyjątkowo... Niespakowana. Stanęło na piątku.
Następnego dnia koordynatorka pojechała na wizję lokalną do rodziny Newtonów i jadąc do domu autostradą przekrzykiwała szum w samochodzie, wołając "Pokochasz ich, pokochasz swój, pokochasz ten dom, obiecuję ci!".
Widzicie, przeprowadziłam  się do wyjątkowo popularnej rodziny. Kogokolwiek o nich nie spytałam, słyszałam same superlatywy. Jedna dziewczyna stwierdziła nawet, że gdyby nie miała swojej rodziny, chciałaby być częścią ich. Mój nauczyciel historii utrzymuje, że próbuje się do nich wprowadzić od lat... 
Pamiętacie panią z biura, która zawiozła mnie do lekarza? O jej rodzinie właśnie mowa. Newtonowie, zaangażowani we wszystkie możliwe szkolne aktywności i kościół, z 6 dzieci (troje w collage'u), dwoma kotami, psem i masą znajomych.
Tutaj mieszkam z trzema braćmi, lat 15,13 i 11. Są naprawdę sympatyczni i chętni do pomocy zagubionej siostrzyczce, choć również nieźle zakołopotani obecnością obcej dziewczyny...
Wszyscy są niesamowicie mili, opiekuńczy i podekscytowani moją obecnością. Zupełne przeciwieństwo poprzednich gburków.
Ich dom jest... Fantastyczny. Nie zartuję i nie wpadam w zbytni entuzjazm, ale... Biedni nie są, to na pewno, a dom przyjazny i urządzony z pewnym wyczuciem. W piwnicy bilard i ping-pong, będę ćwiczyć moje umiejętnośći ;-)
A mój pokój... To absolutne marzenie. Dostałam go po dwóch studiujących córkach. Kiedy do niego weszłam, miałam ochotę skakać z radości jak mała dziewczynka. Wielkie, mięciutkie łóżko, śliczne biureczko, staromodne komody, kanapa i... Mój absolutnie wyjęty z marzeń amerykański parapet do czytania, rozmyślania i patrzenia z góry na okolicę. Marzenia się spełniają! 
Ach, no i tak przy okazji... Mam własną łazienkę i garderobę. Phi, nic ważnego dla nastolatki, mieć rano całą łazienkę dla siebie. Taki tam tylko dodatek.
Wczoraj rano wstałam wcześniej, znów z bijącym sercem. Zjadłam śniadanie, dopięłam walizkę i przeszukałam cały dom w poszukiwaniu moich rzeczy. Oprócz paru zaginionych w praniu skarpetek nic nie znalazłam, zresztą tak naprawdę niespecjalnie się wypakowywałam, więc nie było to tak trudne. 



Zasugerowałam Hm, że mogę potrzebować jej pomocy, ale jak wiadomo, ona ma problem z delikatnymi sugestiami i emocjami innych (tak, kiedy się rozpłakałam zaczęła się śmiać, rozważam, czy już teraz zgłosić jej dzieci do bazy policyjnej. Mają predyspozycje na fajowych psychopatów). "Mam tyyyyyle rzeczy do zabrania. I nie wiem, jak uda mi się przenieść tę walizkę tak daleko do auta..."
"Ok, już ci otwieram vana, możesz zacząć nosić".
I tak na parkingu przed szkołą pożegnałyśmy się krótko i bez wzruszeń, zapakowałam wszystko do samochodu nowej hm, Denise i poszłam na lekcję, nie posiadając adresu zamieszkania.
Wieczorem, po castingu (napiszę o nim później, zamkniemy może temat wędrówki ludów) pojechałyśmy do domu, który jest tylko dziesięć minut od szkoły, gdzie w pokoju czekały już moje rzeczy a na stole w kuchni stały płatki owsiane, które ostatecznie zabrałam, jako że starczą mi pewnie na następne pól roku.
Szybko przebrałam się w pożyczoną różową bluzkę (tak, przewodni kolor) poszłam na mój pierwszy mecz futbolu! 
Zjedliśmy tradycyjne hamburgery, Denise poszła jeszcze otworzyć sklep z koszulkami, który prowadzi, i zapoznała mnie z połową rodzin z okolicy. Tak, naprawdę zna wielu ludzi...! 
Nie poszłam do sekcji studentów, tylko usiadłam z rodzinką i przez większoś gry rozmawiałyśmy o wszystkim. Pokazałam jej na komórce zdjęcia mojej rodziny, ona opowiedziała mi o psikusach, które szykują jej często dzieci i o planach na następne miesiące.
Za trzy tygodnie jedziemy na wesele do Chicago i pojedziemy wcześniej, żeby powiezwiedzać. Na Thanksgiving chyba do St.Louis, a Spring Break... Zwykle na Florydzie.
Zrobiłam trochę zdjęć, porozmawiałam z kilkoma ludźmi i późnym wieczorem - do domu. Chyba przegraliśmy, bo nasza szkolna drużyna nie należy do najlepszych. Jak się domyślacie, zupełnie. Ie rozumiem zasad futbolu. Przypomina mi się tylko "Forrest Gump", więc wiem, że trzeba BIEC.
No właśnie, "życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, co ci się trafi". Na razie wygląda, że moja następna czekoladka nie będzie tak gorzka jak poprzednie.
 Na dworze okropna pogoda, deszcz, grad i czarne chmury, ale ja mam w sobie, pod warstewką stresu związanego z niezręcznym zaczynaniem od nowa, wesoły promyczek nadziei i ekscytacji, jak będzie smakować ten kolejny słodycz.
Dziś spalam długo, zjadłam jajka, które mam nadzieję przestaną być moim zastępstwem obiadu i rozpakowywałam moją walizkę. 
Dziś szykuje się ciekawy wieczór, przyjeżdżają dzieci z uniwersytetów na rocznicę ślubu rodziców. Dorosłym szykują suprise party, a my też spędzamy ten wieczór fajnie,  idąc gdzieś razem. Jest nas siódemka...to bardzo spora grupa. Moja cała rodzina liczy w sumie tyle osób!
Może na jakiś czas rozsuną się chmury, które nade mną wisiały i nie będę musiała na blogu zażywać terapii. Wymiana to niełatwy czas i na pewno przyjdzie nie  jedna ciężka chwila. Na razie jednak staram się wtopić w rodzinkę i poznać ich jak najlepiej. Mamy na to cały weekend... I resztę tego roku. 



3 komentarze:

  1. jejku, Marta, strasznie się cieszę, GRATULUJĘ CI MEGA, że przebrnęłaś przez to wszystko no i nowej rodziny :) bardzo się cieszę, pisz, jak Ci się tam dalej układa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany, ale świetnie! Wygląda na to, że naprawdę dobrze trafiłaś tym razem! Życzę ci wszystkiego najlepszego w nowym miejscu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak sie ciesz z Twojego szczescia! Jestes mega silna! Teraz tylko glowa do gory, usmiech na twarzy, bo masz super nowa rodzinke ;)

    OdpowiedzUsuń