środa, 18 września 2013

Trying to be Patient & Positive

W niedzielę usiedliśmy wszyscy do żeberek. Kusi mnie opisanie jedzenia tego amerykańskiego, ociekającego słodkim barbecue saucem przysmaku, którego spróbowałam po raz pierwszy w życiu, ale nie o mięsie przecież, nie o mięsie mam pisać.
W każdą niedzielę u Newtonów jest tradycja, że przy posiłku, który jest jednym z niewielu, który udaje nam się zjeść razem (chórem: spooort! Spooort! Spoooort!) omawiamy nasz tydzień. Każdy po kolei musi powiedzieć o swoim największym "high" i "low". No cóż, poprzedni tydzień był... LOW. Depresja nad znajomymi i ogólnie niemiło. Moim high był chyba... No cóż, rzecz jasna kukurydziany labirynt. 
Następna kolejka to cel na następny tydzień.
Jack chciał wygrać z drużyną z jakiegoś miasteczka.
Denise chciała mniej stresować się w pracy.
Pete chciał zdobyć punkty w meczu footballu.
"Patient and positive" - to było pierwsze, co przyszło mi do głowy.
Przystrajam powoli mój pokój motywacyjnymi sentencjami, od razu poszam więc, znalazłam kawałek różowego kartonu i powiesiłam go w łazience, tuż przy lustrze.



Poniedziałek i wtorek były bardzo mało "positive", ale znów środa stawia mnie na nogi. Przedwczoraj na kuchennym stole czekała na mnie niesamowicie miła niespodzianka! "Przecież jeszcze nie masz urodzin?" - doputywali się zdzwieni Newtonowie. Nie, urodzin nie mam, chociaż poczułam się, jakbym je obchodziła. Moja kochana Mama nie mogła się powstrzymać, żeby wstąpić do mojego ulubionego sklepu. Więc dziś włożyłam nowy T-shirt z przesłaniem (i ciepły szal na moje wymęczone klimatyzacją gardło. Ech!) i starałam się podkolorować trochę codzienność. 
(Koszulka głosi " Colour your life!". Tak, też jestem zażenowana robieniem sobie zdjęć samemu. ;-) ) 



Nie jest łatwo na pewno poszukiwać wciąż przyjaciół i jest to niesamowicie frustrujące. Jakby po każdej godzinie nie udawało się osiągnąć jakiegoś celu.
Ale od dziś staram się znaleźć w sobie cierpliwość i nie pogrążać się w użalaniu się nad sobą. No dobrze, niby to cel z niedzieli, ale... Może muszę używać lustra po prawej częściej, żeby patrzreć na karteczkę! 
Wszyscy mi mówią, że z mojego bloga wynika, że ogólnie w miarę dobrze mi się powodzi. No cóż, piszę w momentach, kiedy mam ochotę wziąć się za siebie, zdradzę wam mój sekret...
Już nie mogę się doczekać tego weekendu! Jedziemy na wesele do Chicago, i choć może nie będę mieć zbytnio szansy, żeby zwiedzić miasto, to szykuje si ekscytujący czas. Wyruszamy już w piątek po szkole, bo goście spotkają się na obiedzie, potem spędzimy noc w luksusowym, na pewno powyżej 3 gwiazdek hotelu dla zaproszonych (w centrum miasta!). No a później zobaczę, jak się świętuje w USA! Czekajcie na relację, to na pewno. Chociażnie jestem pewna, czy odważę się robić wszyyystkiemu zdjęcia... ;-)

PYTANIE z komentarza:
Nie przygotowywałam się dodatkowo do wyjazdu, ale chodziłam do językowego gimnazjum, więc przez trzy lata intensywnie uczyłam się języka. W czerwcu zdawałam też FCE, do którego trochę powtarzałam, ale ogólnie nie sądzę, żeby było niezbędne szykowanie się językowo - przecież to tutaj masz się uczyć nalrawdę języka.
Ja nie miałam żadnych problemów, żeby zacząć rozmawiać po angielsku, jakoś nie mam takich barier i zupełnie nie myślałam, że "ojej, no to teraz powiem coś w obcym języku!". 
Nie wiem, czy mój angielski się poprawił. Na razie jestem tu miesiąc i nie wydaje mi się, żebym zmieniła się w native speakera. Mam wrażenie, że po prostu chłonę język i tego nie w zauważam. Może jak minie trochę więcej czasu będę mogła odpowiedzieć na to pytanie. Ale jeszcze myślę, śnię i rozumuję po polsku.
Opisałam dokładnie moje początki w szkole. To jest sprawa idywidualna i jestem pewna, że każdy przeżywa to inaczej - charakter, posiadanie host rodzeństwa czy może jakiś znajomych, host rodzina i to, kiedy się przyjechało. Wszystko może zmienić twoje odczucia. Mój opis może być 100% inny od kogoś z wymiany w tym roku i twojego przyszłego doświadczenia. Ale chyba nie musisz się łudzić, że będzie to najwspanialszy dzień w życiu. Pierwsze dni wszędzie różowe nie są i trzeba z tym żyć ;-)

2 komentarze:

  1. czekam na tę notkę z wesela, chciałabym coś takiego zaliczyć :) a co do początków, to ja mam podobnie. powoli się rozkręca, ale właśnie, bardzo powoli. mam nadzieję, że do BN będę mieć jakieś przyjaciół ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialna bluzka! Czekam na relacje z Chicago :)

    OdpowiedzUsuń