czwartek, 1 sierpnia 2013

Pierwsze, koślawe litery czas postawić!

Jakoś trzeba zacząć. Najlepiej od czegoś, hmm... Mądrego, trafnego i zabawnego. Tak plus minus. Tak, wiem, nie mam talentu do pierwszych zdań. Więc lepiej chyba iść dalej...?
Przez ten rok zawzięcie przeglądałam kolejne blogi i wyczekiwałam kolejnych postów. Zastanawiałam się - jak to w sumie będzie jak JA tam pojadę? I przyszedł ten czas, że właściwie przestałam zaczynać dzień od sprawdzania, co się dzieje u innych wymieńców. Zdecydowałam więc, że chyba czas na własnego bloga...
Momentalnie po podjęciu tej decyzji poczułam, że w zasadzie to mam mnóstwo rzeczy do zrobienia akurat w TEJ sekundzie. Do najważniejszych  należało na przykład nudzenie się czy ostatecznie spanie. Chodziłam po domu i usilnie udawałam, że nie widzę komputera. Ale siłą woli wreszcie tu siedzę. Juhu!
I nawet udało mi się wybrać jedną nazwę spośród jakiegoś pół miliona pomysłów. Wypisywałam różne -  pompatyczne, cytatowe i w ogóle nadające się tylko na mowę pożegnalną.  Ostatecznie stwierdziłam więc, że będzie po polsku (szaleństwo) i bez tego całego dramatyzmu (który w sumie uwielbiam, ale reszta świata prawdopodobnie średnio). Nie żebym była wielką fanką przygód Tomka. Pomyślałam jednak o tych wszystkich podróżnikach i stwierdziłam, że ja też jadę odkrywać fascynujący ląd i to nie na dwa tygodnie, ale cały rok. I przygody w nowej krainie na pewno będę miała. A więc po wewnętrznogłowowym głosowaniu ta wygrała.
To właściwie ostatni moment na jakiekolwiek inne działanie, które nie jest pakowaniem. No właśnie, może od tego powinnam zacząć - już 10.08. wyjeżdżam z ulubionego Wrocławia. Lecę do Frankfurtu. Potem do Waszyngtonu. Następnie do Indianapolis. Tam wsiadam z (właściwie jeszcze niespecjalnie poznaną)  rodzinką do auta i jedziemy na przedmieścia Lafayette, gdzie będę mieszkać.
Tak, mój niezapomniany rok przeżyję właśnie w Indianie, jedynym stanie, o którym wiedziałam niewiele, a właściwie to... nic (nie ma tam Indian, to na pewno). Serio, nawet o Delaware mogę powiedzieć kilka słów! Jednak nie martwcie się, że jestem takim ignorantem, już zapytałam o nią Googla :-) Turystyczne miejsce na pewno to nie jest (szczerze, to mam pole kukurydzy tuż za domem!), ale przecież nie jadę tylko zwiedzać. A Chicago i Indianapolis mam całkiem niedaleko!
Rodzinę dostałam tak naprawdę kilka dni temu. Wyjechałam na rekolekcje, oczywiście bez telefonu, i starałam się nie myśleć o tym, że motyla noga, gdzie ja jadę? I nawet mi się udało. Aż otrzymałam wiadomość od rodziców, że z wyjazdu wrócę wcześniej...
I znów świat zaczął się kręcić wokół mojej wymiany :-) Wymarzonej, wyśnionej, wyczekanej... W którą wciąż nie wierzę!
Jeśli chodzi o rodzinę, to na lotnisku powitają mnie 
1x host mama.
2x host siostra (10 i 15).
1x host brat (11).
Mają jeszcze dwa koty (alleluja!), ale nie sądzę, żeby tak marzyły, żeby mnie poznać, żeby dać się zaciągnąć do auta ;-)
Mój grafik na ostatnie dni jest więc dość napięty - ale powiedzcie szczerze, tegoroczni wymieńcy - czyj nie jest? Pożegnania, pakowanie i nieustanne rozmyślanie o jakimś miejscu tysiące kilometrów stąd. To prawdziwy rollercoaster emocji, nadziei i lęków (niestety, łapie mnie przedwyjazdowa panika, co tu dużo mówić...).
Mam nadzieję, że uda mi się podołać pisaniu przez cały rok. Muszę przyznać, że kocham pisać (stąd mój drugi blog), ale mam problemy z systematycznością (co zresztą po nim widać). Ale motywacja jest, więc będę dawać z siebie wszystko!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz