poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Zaczynamy ostatni tydzień...!

Czy kilka dni temu pisałam o szalonym tempie? Tak, to było nic. Moja kolejka górska pędzi coraz bardziej! 
W piątek pojechałam do Krakowa po wizę. Muszę szczerze przyznać, że nie stresowałam się, że jej nie dostanę. Dla niezorientowanych - rok wcześniej również wyrabiałam wizę. Wydało się... Byłam 6 tygodni w USA z moją przyjaciółką.
W każdym razie już wiedziałam, że to nie takie straszne. Dziwnie się złożyło, bo byłam u tej samej pani konsul, która mnie poznała! Zadała jakże trudne pytanie "Are you excited?" i "Where are you going?" i sumie było po zamieszaniu. Ale wstać po 5.00 musiałam, więc wymagało to trochę (a nawet bardzo dużo) wysiłku ;-)
 W sobotę myślałam tylko o tym, że TO ZA TYDZIEŃ. I przez potworne 9 godzin chodziłam po sklepach, za czym niespecjalnie przepadam. Za to klimatyzacja dodawała mi energii...!
Niedziela... Ojeej. To był straszny dzień. Musiałam pożegnać się z moim  małym gnomkiem (to nie jest obraźliwe, on jest wyjątkowo kochanym gnomem), czyli moim młodszym bratem. Jako że jest teraz na obozie szermierczym, pojechaliśmy do niego z rodzicami. To zdawało się być takie normalne popołudnie - krótki spacer, obiad... Na chwilę zapomniałam, że naprawdę nie zobaczę go już przez cały rok. Całe 10 miesięcy.
Chciałam powiedzieć jakieś tysiąc słów, ale oczywiście najpierw nie mogłam się zebrać na odwagę, a potem się rozpłakałam i zaczęłam pleść od rzeczy. Dość typowe. W każdym razie w końcu musieliśmy się spieszyć, bo Mati miał turniej. I... no może nie będę więcej opisywać.Zaczyna się robić ciężko! 
W ogóle muszę często gęsto tłumaczyć innym, że NIE UMIERAM. Naprawdę, będę tysiące kilometrów stąd, ale przecież jest internet, ostatecznie telefon. Moja mama pół-żartem (mam nadzieję!)  stwierdziła ostatnio, kiedy mijaliśmy jakieś obrazy, że koniecznie powinni mi namalować portret. Tak, trumienny jeszcze!
Trudno tu szykować się na wspaniałą przygodę w nastroju takiej przygnębiającej ostateczności...!
Wieczorem poszłam na moją ulubioną Mszę młodzieżową i starałam się nie myśleć o jednym - że około 10.00, za dwie godziny, zadzwonię do mojej host mamy.  Niemyślniemyśłniemyśl o tym.
Kiedy wróciłam do domu prawie chodziłam po ścianach.  Serce cwałowało mi w piersiach i miałam przemożną ochotę wybuchać histerycznym śmiechem mniej więcej co dwie minuty. Moi rodzice stwierdzili pewnie, że proces przeistaczania się w prawdziwego wariata prawie się zakończył.
Gdy wybiła 10.00 wszyscy usiedliśmy przy stole przed moim IPadem. Rodzice KONIECZNIE chcieli być przy tej rozmowie. Na początku oczywiście protestowałam, ale w tym całym stresie doszłam do wniosku, że może wtedy nie ucieknę sprzed kamery. Mijały minuty. Mama poszła na górę, tato zaczął przeglądać maile na komputerze. A ja siedziałam wciąż w tym samym miejscu, hipnotyzując ekran wzrokiem. Po 40 minutach rozświetlił się gwałtownie z z całą mocą zabrzmiał dzwonek skypa.
Zawał był blisko. Zaczęłam się drzeć "Maammooo! Taaatoooo!".
Odebrałam.
Rozmawiałam głównie z h-mamą. Było, cóż.... trochę akward. Na początku mówiła do nas baaardzo wooolno, ale chyba zorientowała się, że w miarę umiemy mówić po angielsku ;-) Oczywiście skype, jak to skype, przerywał czasem i niektóre informacje powtarzaliśmy po kilka razy. Zapytałam o klimat w Indianie i powiedziała, że teraz jest bardzo ciepło i wgl. Spytałam, czy w zimie pada śnieg. Zrobiła wielkie oczy i powiedziała "nie, teraz jest bardzo ciepło i nie mamy śniegu". Więc było śmiesznie.
Rozmowa nie trwała długo, bo nie do końca wiedzieliśmy, o co się pytać, ale jestem pełna optymizmu. H-mama jest bardzo sympatyczna, powiedziała, ze są szalenie podekscytowani i dzieci nie mogą się doczekać, żeby mnie poznać. 
Powiedziałyśmy sobie "Do zobaczenia w sobotę!". W końcu za kilka dni będziemy rozmawiać już na żywo...
Długo nie mogłam zasnąć, myśląc o tej dalekiej Indianie.
A dziś wróciłam do Wrocławia i stanęłam przed moją szafą, mierząc ją walecznym spojrzeniem. Muszę. Zacząć . Się. Pakować.
Ale dzisiaj jeszcze dentysta, dermatolog, zakupy i inne wspaniałe zadania. Życie jest piękne, naprawdę... ;)

Prezenty dla host rodzinki - kupić to połowa sukcesu, naprawdę ;-) Ale gdzie ja mam je wszystkie spakować?

10 komentarzy:

  1. Hej. Fajnie piszesz. Powodzenia w Indianie.
    co kupujesz hostom?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Dzięki :D
      Dla hostów na razie mam dużo słodyczy( pierniczki, wedel itp.), koszulki "made in Poland", album, pocztówki i magnesy z Wrocławia i jeszcze myślę, żeby kupić h-mamie torbę filcową z takimi "polskimi" wzorami ;)

      Usuń
  2. masz super placement <3 dodaję cię do linków i będę czytać sumiennie. www.one-year-adventure.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, serio? Jesteś jedną z niewielu osób, która tak powiedziała :) Jak się dzielę informacjami to zwykle jest "INDIANA? A CO TO?"
      Oczywiście dodam twojego bloga do listy;)

      Usuń
  3. Skąd ja znam ten nawał rzeczy natychiast-do-zrobienia ;) Pierwsze minuty pierwszej rozmowy z moimi hostami też były awkward, ale to szybko minęło. Jestem pewna, że w sobotę szybko się rozkręcicie (o ile nie zaśniesz zaraz po wyjściu z samolotu ;)).
    Cóż, chciałam się zareklamować z blogiem, ale widzę już siebie w linkach; w takim razie dodaję Ciebie i czekam na następny wpis ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi jeszcze każdy daje jakieś wspaniałe rady z cyklu "rób lity", "układaj" itd., więc jest wspaniale ;-) Taaak, z tym zasypianiem to bardo prawdopodobne - w końcu 16 godzin podróży,masakra! A ty to w ogóle masz świetną rodzinkę, tylko zazdrościć - w sumie jedziesz już trochę jak do swoich :D

      Usuń
  4. Ale fajnie Indiana! Super piszesz, i napisz jak juz bedziesz w Stanach, bo jestem bardzo ciekawa jak pierwsze spotkanie z host rodzina i w ogole jak to wszysttko wyglada :) Dodalam linka do twojego bloga na moim blogu, jesli to nie problem :) http://year-in-texas-s.blogspot.no/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa :-) pewnie, ze nie problem, ja wgl link do twojego dodałam bez pytania, więc możesz jak coś składać zażalenie ;-)

      Usuń
  5. dzięki bardzo za dodanie mnie obok, wpadnij do mnie to też siebie zobaczysz ;D już za 3 dni w Indianie...jak ten czas szybko leci! ale jeszcze przed pakowanie! masakra... życzę powodzenia, bo mi to na pewno szybko nie pójdzie, hehe :) i kurcze, ale szczęście, że nie będzie u ciebie "śnieżolić" ;p i znowu to powtórzę! tak strasznie chciałam trafić do ciepłego stanu! haha. ale dobra, powodzenia i napisz notkę szybko jak już tam będziesz! ;DD

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, będę miała prawdziwą zimę, z tego co patrzyłam... Niestety, Hawaje nie były nam dane! Pakowanie to rzeczywiście...ciężka sprawa :-(

    OdpowiedzUsuń